Quantcast
Channel: ALE TU ŁADNIE
Viewing all 103 articles
Browse latest View live

Pokoik dziecka w stylu retro

$
0
0

Dziecko, czyli człowiek w wersji kieszonkowej, ma kilka istotnych składowych. Pozwolę sobie na ich krótką, subiektywną charakterystykę:

  • rączki - rozmazują pastę do zębów, bynajmniej nie w obrębie jamy ustnej, szczypią rodzeństwo, ukrywają słodycze zwędzone babci z torebki. Wygrzebują najdorodniejsze mrówki, znajdują najlepsze patyki do grzebania w kałużach, zbierają kwiatki i zostawiają odciski na ścianach. Dobre do całowania.

  • nóżki - uciekają, gdy zaczynam krzyczeć, że "ZNÓW WYLAŁY MÓJ SZAMPON!", niosą przez łąkę, spadają z nich buciki, nie trzymają się na nich skarpetki. Mokre od rosy, suche od piasku, zimne po sankach. Kopią prosto w nerę, gdy już prawie śpisz i przychodzą do łózka, gdy jeszcze nie wstałeś. Dobre do całowania.

  • buzie - magnes na czekoladę, plują brokułami, ślinią zamiast dawać buziaki. Z nosków leje się katar, z oczy łzy, a z ust potoki słów. Policzki są czerwone od mrozu, usta sine od wody w basenie, czoła spocone od biegu. Rzęsy mrugają, uszy nie słyszą poleceń, włosy nie chcą się dać rozczesać, a oczy mrużą z radości na Twój widok. Dobre do całowania.

Jest jeszcze kilka istotnych elementów, jak brzuszki i pupy, ramiona i plecy, ale one przeważnie nie powodują większych szkód. No może poza pupą, ona potrafi zapaprać nawet plecy i kostki.

W moim domu żyją dwa "kieszonkowce". Fundujące mi huśtawkę uczuć od nirwany miłości, po chęć zamknięcia na balkonie i "po co mi to było tak wcześnie". Zwykle oba te stany zaliczam w przeciągu każdej godziny. Nie jest łatwo, ale inaczej sobie nie wyobrażam.

To nie jest dokończony pokoik, brakuje miejsca na książki i siedziska do spokojnego ich przeglądania, ale na obie te rzeczy mam już pomysł. Przyda się też dodatkowe miejsce na zabawki i tu pewnie pojawi się problem, bo pokoik jest mały. Albo inaczej: nie mały, tylko zmuszający do kreatywności. Od razu to brzmi lepiej. Dziury po kołkach też znikną, za kilka miesięcy jak dobrze pójdzie, albo po prostu następnym razem zamarzę je w Photoshopie.

I wiem, że komoda z Ikea to nie retro, ale powoli... małymi krokami cel osiągnę.


TAPETA

Jestem absolutnie zakochana w tapecie Boras FALSTERBO IItapety-sklep.com. Tak zasadniczo to ona zrobiła całą "robotę", reszta to już kwestia dodatków i postarania się, aby za bardzo ją nie zakryć.


















POPRZEDNIE DIY

Jak zrobić lampkę nocą możecie przeczytać tu: 
aletuladnie.blogspot.com/2016/06/romantyczna-lampka-nocna.html
Natomiast wpis o galerii nad łóżeczkiem jest dokładnie w tym miejscu:
aletuladnie.blogspot.com/2016/12/retro-galeria.html



CO i GDZIE


Szafa - kupiona za kilka złotych przez olx z kilkona ubytkami wymagającymi szpachlowania. Dlatego została pomalowana i dostała nowe lustra, w innym wypadku pokusiłabym się o zostawienie jej w naturalnym kolorze drewna.

Łóżeczko - też znalezisko na olx, też za niewielkie pieniądze i również przemalowane. 

Zasłona - wygrzebana w Ikea w koszy z przecenionymi tekstyliami z ekspozycji.

Siedzisko/narzuta - studencki śpiwór mojej mamy, wyciągnięty z najdalszego zakamarka jej szafy. Posłuży za narzutę, gdy już zmienimy łóżeczko na większe.

Półka na kolekcje - EMAKO

Ramki - kupione za kilka złotych na allegro, a w nich pocztówki od MYSI OGONEK i POSTALLOVE

Plakat - MYSI OGONEK

Oliwkowa poducha - WeLoveBeds
Miętowy kocyk - PEPCO




Wiszące dekoracje

$
0
0

Twój biszkopt przeważnie przypomina omlet, babeczki goście nazywają ciastkami, a sałatka leży nietknięta całą imprezę? Nie martw się, mam sposób jak odwrócić uwagę od potraw.

Och, jakim faux pas byłoby przyznanie się w towarzystwie do tego, że moje dziecko już kilkakrotnie najadło się piachem, raz nawet wcinało korę z drzewa - ja w tym czasie radośnie próbowałam czytać książkę lub wertować gazetę. Moje pociechy, z placu zabaw wracają na przemian, przepocone (bo je w porę nie rozebrałam) lub sine z zimna (bo zostawiłam kurtkę na oparciu krzesła). Zapominam o zabraniu picia na spacer, rękawiczek na rower, dodatkowych spodni na przebranie. Nie panuje nad tysiącem ważnych i błahych spraw, nie nadążam za zajęciami dodatkowymi, regularnym czytaniem i porządkami. Gdy już zdarzy nam się zabrać wszystko co potrzebne na basen (koło, pływaczki, kostiumy, okulary, majtki, ręczniki, gumki do włosów, itd), przez cały czas siedzę w brodziku, bo zapomniałam o ogoleniu nóg. 
Nie jestem Super Matką - i szalenie mi z tym dobrze. Jestem, tą która zapomina o zebraniu w przedszkolu, nie obciera glutów co pół minuty, pozwala się tarzać w piachu. I bardzo mi z tym dobrze. Gdybym jednak chciał zasłużyć na ten tytuł, to przygotowałabym taka właśnie dekorację na urodzimy córki, a nie dwa tygodnie po, i to tylko na potrzeby tego postu. 
Tyle w temacie, ale za Was trzymam kciuki. Zacznijcie tylko dużo wcześniej, a nie noc przed imprezą, jak ja.


Materiały:
- bibuła gładka - zamówiłam na allegro, nie chcąc przepłacać za przesyłkę kupiłam nieco za dużo. Na taką ilość "kwiatów", spokojnie wystarczą cztery różne kolory, po 25 arkuszy każdy (w sumie 30 złotych + koszt wysyłki),
- gałąź do powieszenia,
- haczyki do powieszenia gałęzi - to kolejny produkt Tesa, który ułatwił mi życie i wspomógł w kolejnym projekcie, nie pozostawiając po sobie śladu na suficie.

Wykonanie:
Z bibuły wycinamy koła, moje miały około 12 cm średnicy, ale nie przejmowałam się zbytnio ich kształtem i wielkością. Składamy je na cztery części, starając się nie zaginać i nawlekamy na nić. Jak widać na zdjęciu każda kolejna girlanda była krótsza, a jej długość wprost-proporcjonalna do mojego zapału.

Jest to zdecydowanie tańsza opcja, niż gotowe dekoracje, a przy zaangażowaniu większej ilości osób, mogłaby mieć naprawdę imponujące rozmiary. Nie wiem, czy nie przeceniam tego pomysłu, ale maluję się przede mną wizja ogromnej dekoracji, służącej jako tło sesji ślubnej. To byłoby wyzwanie.


Zielnik

$
0
0

Pewna kobieta postanowiła wychowywać dzieci traktując je jak równych sobie, szanując ich wybory i pozwalając na błędy. Żyła w świecie współczesnym, gdy plamy z odzieży dają się łatwo usunąć za pomocą środków piorących. Czasach, gdy odkurzacz z łatwością zbierze z podłogi mąkę , która wysypała się po cisteczkowych eksperymentach i nawet jajko da się z blatu zetrzeć, przy pomocy ścierki. Ta kobieta, zadrapania na kolanach uważając za synonim szczęśliwego dzieciństwa. W jej świecie patyki były czymś więcej niż siedliskiem bakterii, na przyblokowej łące nie przechadzają się żmije. Krótkie wycieczki to nie wypady na Mount Everest.
W tym świecie na drzewach buduje się bazy, na rowerach jeździ się do zdarcia opon. Ona wie, że łzy najlepiej obciera się brudnym rękawem. Borówki w lesie nie są obsikane przez lisy, niedźwiedzie i pantery. Choć pantery śnieżne mogą żyć niedaleko i warto czasem próbować je tropić. Na trawie się leży, nawet gdy mówki czasem wejdą w majtki. A gdy już przy mrówkach jesteśmy, to obserwowanie ich pracy nie jest w tym świecie stratą czasu. To oczywiste, że porzeczki i agrest smakują najlepiej jeśli są zerwane prosto z gałęzi. W tym świecie NIE nie rozpoczyna każdego zdania, ten świat nie daje sobie wmówić, że klaps to nie bicie. Mały człowiek ma prawo do szacunku, mimo że przed chwilą próbował jak smakuje piasek, a przy nosie wiszą mu smarki. Ma prawo przeszkadzać, zadawać pytana i psocić. Ta kobieta to wszystko wie, i gdy nawet ma ochotę trzymać swoje małe szczęścia mocno za ręce w obawie przed zagrożeniami, to pozwala im pobiec przed siebie i doświadczać.

To nie jest opowieść o mnie, ale o tym kim chcę być. Nieudolnie, ale się staram.
Łąka właśnie przestaje być dla nas jednorodnym pasmem zieleni, trochę częściej chodzimy do lasu starając się znajdować nowe okazy. I nie ukrywam, ja też mam z tego dziką radochę. Zbieramy rośliny, kwiaty, liście i gałązki, suszymy, a potem laminujemy. Jeszcze tylko trzeba te wszystkie cuda znaleźć w atlasie, co czasem wymaga trochę wysiłku. Nasza kolekcja rośnie i pod koniec wakacji mamy nadzieję na całkiem pokaźnej grubości zielnik.
Jak zrobić taki zielnik?


Potrzebne są:
- laminator - mój to iLAM firmy LEITZ,
- folie do laminacji,
-  segregator,
- dziurkacz,
- stemple alfabet,
- kartki.

Kilka wskazówek:
Pewna część naszej kolekcji niestety zapleśniała, w trakcie suszenia. Poukładane były prawdopodobnie zbyt gęsto, a część liści była po prostu za gruba na takie suszenie. Dobrze jest je też przygnieść czymś ciężkim, po włożeniu pomiędzy kartki. Kolejną inwestycją będzie dobry atlas roślin, bez niego ani rusz przy takim eksperymencie.

Mam nadzieję, że zielnik będzie się rozrastać. Może kiedyś dojdą opisy poszczególnych roślin, może część okazów uda nam się ususzyć na różnych etapach wegetacji. Mała chwyciła bakcyla i coś czuje, że to nie będzie zabawa na jeden sezon.


Kilka dowodów, że to nie tylko matka rwie teraz łąkowe chaszcze:


Post powstała we współpracy z firmą LEITZ i muszę przyznać, że szalenie miło było pracować z ludźmi, którzy stawiają na kreatywność i własny pomysł, nie narzucając z góry swoich oczekiwań. Brawo!

Półki na kwiaty

$
0
0


Starość puka do mych drzwi. Macha jedną pomarszczoną ręką, w drugiej trzyma paprotkę i szepce do mnie słodko: napij się ze mną wytrawnego wina. Siadam z nią pod rękę na balkonie, delektując się praniem wiszącym na suszarce, spoglądam na rozwieszone w słońcu gacie i uśmiech rozkwita na mej bladej twarzy. 

Pierwszy raz starucha obudziła się we mnie, gdy delektowałam się pierwszymi ciepłymi dniami, radośnie podśpiewując na myśl, że pranie schnie tak szybko, że tego samego dnia zdążę jeszcze powiesić drugie. Teraz już będę mogła rozwieszać dwa razy więcej majtek, sortować podwójną ilość skarpet, zaśmiewałam się do siebie. Gdzie się podziała radość, że teraz można piwo w plenerze otworzyć, w miasto wieczorem wyskoczyć, wystawić wałki na brzuchu do słońca - niech się smażą na czerwono? Gdzie ta beztroska i młodzieńcze tęsknoty? Odeszły na dobre, a ja stoją z kolejną parą gaci w dłoni i ciesze się, bo oto woda będzie z nich szybciej parować.
A gdy raz już wpuścisz staruchę do swojej duszy, ona rozpanoszy się na dobre, pożre resztki młodzieńczej duszy i naznaczy mentalność oraz myśli zmarszczkami.
Mieszkanie ci zachwaści zieleniną, a w okna wstawi ciężkie zasłony. Będzie się napawać rozkoszą domowych pieleszy, owinie duszę kocem i zaparzy herbatę. 
Moja starcza natura otworzyła drzwi kopniakiem, gdy znalazła hashtag #jungalowstyle, porozstawiała paprotki i sukulenty. Czule przemawia do zielistki i kaktusów, zrasza asparagusa i araukarię. 
Czy ktoś widział w studenckim mieszkaniu coś więcej w kolorze zieleni, niż stara koszulka? Czy młodzi małżonkowie zaczynają urządzanie mieszkania od założenia ogrodu wertykalnego (trudna nazwa i kolejny cel do mieszkania)? Do roślin trzeba dorosnąć, jak do piwa bez soku i docenienia wyprasowanego prześcieradła. To się nie dzieje od tak i bez potrzeby kremu głęboko nawilżającego naskórek. 

Wiecie, że się nabijam, prawda? Choć trochę nie pasuje do mojej leniwej natury troska o coś więcej niż własny tyłek, to przepadłam w miłości do wszelkiej zieleni. Nawet zdarza mi się ją regularnie podlewać. Post Rosliny-dla-opornch wcale nie stracił na aktualności, i nadal brak umiejętności pielęgnacji zastępuję ilością nabywanych pnączy, to jedna z tygodnia na tydzień jest jakby lepiej. I nawet rozmnożyła się tego tyle, że dechy na ścianie trzeba było powiesić.


Dechy pochodzą ze sklepu budowlanego, nazywają się półkami sosnowymi klejonymi z sękami. Do tego wsporniki metalowe, sztuk trzy i mężu mój wspaniały z wiertarą w ręce (opatrzony metką: brak możliwości nabycia, towar niedostępny, szukaj zamiennika).

Dechy pomalowałam jedną warstwą ługu do drewna, żeby straciły swój żółty kolor. Po wyschnięciu (a raczej po powrocie z pracy) zaolejowałam je najtańszym dostępnym na rynku olejem do podłóg. 

Porównanie koloru desek sosnowych Przed (lewa) i po ługowaniu (prawa)

Tyle, cały ambaras. Było jeszcze trochę krzyku, gdy współkredytobiorca wywiercił dziury o 20 centymetrów za wysoko, ale szybko zasłoniłam je doniczkami i znów cieszymy się pokojem i harmonią domowego gniazdka.


Staruszka podskakuje i zbiera kasiorę na kolejną zieleninę, bo nie ma co zatrzymywać tej lokomotywy życiowych zmian. Czas dorosnąć!


Kosze z trawy morskiej - NIKAMON
Betonowa doniczka - GROW RAW
Doniczki - IKEA,  OLX, sklepy budowlane, piwnica rodziców
Mini szklarnia - IKEA
Lampa - NOWODVORSKI

Wielkie namiętności

$
0
0

Gdy stagnacja i rozleniwienie wkraczają do związku, gdy potrzebujesz nagłej eksplozji uczuć, aby gęstą od emocji atmosferę, móc wyczuć każdym milimetrem naskórka, wystarczy jedno słowo...

Nie wiem jak wygląda związek przeciętnego Polaka, ale mój na przestrzeni lat, przybierał kształt oklapłej sinusoidy. Od wzniesień romantyzmu... Stop, romantyzmu to może za duże słowo. Raczej chwil, gdy on kupił dwie drożdżówki zamiast jednej, a ja w przypływie uczuć, zagotowałam wodę na nie tylko swoją herbatę. Po spacerach i uprzejmościach, wieczornych filmach i śmiechu do posiku, droga wiodła w dół. Tam związek ścielił się na kocyku uszytym z nudy i zalegał na poduszce obojętności. 
Nie ma wtedy miejsca na powrót z zakupów z ulubioną czekoladą połówki i opakowaniem serdeczności. Ja jestem zła bo cośtam, on ma mnie dość, bo właśnie zapomniałam czegośctam. Do tego zebranie w przedszkolu, dentysta, zakupy, rosół na niedzielę i człowiek zapomina, że razem to coś więcej niż wspólne opłaty za prąd. 

A teraz to na co wszyscy czekamy, czyli domowy przepis na wybuch uczuć, tornado zmysłów i maksymalne skupienie na sobie uwagi. Jedno słowo, ale dla każdej pary inne. Najważniejsze to odkryć je i strać się wypowiedzieć w najmniej oczywistym momencie. On szuka właśnie otwieracza do piwa, oczami wyobraźni zaś, dzierży pilot do telewizora w dłoni i marzy o spokojnym wieczorze. Ona niesie do łazienki nowy płyn do kąpieli w nadziei na kilka minut spokoju i ciszy. To własnie w tym momencie należy zaatakować. Zakończyć sielankę. Wprowadzić związek na zupełnie nowe o tory.

W naszym przypadku tym słowem jest: SOFA.

Wypowiadamy to słowo i następuje wyładowanie, elektrostatyka pomieszczenia świruje, atmosfera zagęszcza się tak, że można ją kroić nożem lub wieszać pranie bez sznurków. BUM! Zaczyna się dziać.

Zacznij odkładać to zdecydujesz...
Nie kupimy skórzanego potwora...
Nie!
Żadnego narożnika...
Ma być duża...
Wygodna!
Ładna!

I tak od kilku lat. Dochodzimy do kompromisów w wychowaniu dzieci, potrafimy spokojnie rozmawiać mając bardzo różne podejście do kwestii światopoglądowych, nie poróżnia nas polityka i sytuacja geopolityczna Polski. Kilka lat wzajemnego słuchania siebie, rozmów zakończonych porozumieniem, a to jedno słowo rozpala nas do czerwoności. I niestety to nie jest ten wskazany w związku rodzaj rozpleniania. 

Kojarzycie może fotele na których Joey i Chandler oglądali Baywath? On chce taką sofę, a najlepiej narożnik, żeby zapaść się w nim po samą szyję i jeszcze wyciągnąć nogi na azymut teleodbiornika.  
A wiecie może jak wyglądają subtelne, welurowe sofy na drewnianych nóżkach? Takie niemożliwie drogie, w jasnej aranżacji à la późny Pinterest? To ja marzyę, żeby taką uwiecznić na Instagramie.

To jak skrzyżowanie dwóch odrębnych gatunków, i nie na zasadzie połączenia konia z mopem w efekcie uzyskując jednorożca. To bardziej jak szalony eksperyment genetyczny w postaci szczuro-chomika. Nie uda się, nie ma szans, a jeszcze wyjdzie coś z paskudnym ogonem i tendencją do zagryzania krewniaków.

Tkwimy więc w tyglu emocji, jaki fundujemy sobie wpadając na pomysł odwiedzin w sklepie meblowym. Ze łzami w oczach patrzę jak on rozpływa się w superlatywach nad skórzanym potworem. On kręci przecząco głową, gdy pokazuję mu piękne, delikatne meble. Pas.

POMARZMY SOBIE

Taki klimat jak u Jeski z @lobsterandswan, wśród roślin i z absolutnie cudownym miejscem do posadzenia... siedzenia. 





Jasne mieszkanie Nikol @nikol_wohnthier, gdzie nad pokojem dziecięcym wzdycham równie mocno, co idealnie zaaranżowanym salonem. 





Na koniec jedyny mebel, który mógłby zakończyć wszelkie konflikty, znajduje się w domu Jodi @jodimockbee. Nie wiem tylko, czy jest do zdobycia w Polsce w rozsądnej cenie nie wymagającej sprzedaży, któregoś z organów.


Post udostępniony przez Jodi Mockabee (@jodimockabee)


Na koniec dodam tylko, że wszystkie zdjęcia zostały udostępnione za zgodą ich autorek i zachęcam do choćby przeglądnięcia tych profili.
Jeśli chodzi o tekst to wszelkie podobieństwo do osób i miejsc jest o tyle zamierzona, co przekoloryzowana. Dzięki za uwagę.

Zapomniałabym! To jak do tej pory jedyny narożnik, który jest na tyle korzystny cenowo i estetyczny, że obie połówki nie mówią NIE



Wiszący fotel

$
0
0

W tym poście nie chodzi o to, żeby pokazać jak zrobić identyczny mebel, bo zdaję sobie sprawę, że miałam szczęście znajdując go w sieci. Chcę postawić tezę, że podejście do tematu mniej szablonowo, daje ciekawe efekty. Wiszącą witrynę po dodaniu nóżek może zamienić całkowicie funkcję, drewniany wieszak to świetna oprawa dla plakatu, drzwiczki mogą stać się ramą lustra lub obrazu. Wszystko można przerobić, zamiast wyrzucać, można postawić na oryginalność.

W tym tkwi piękno, bo identycznej ozdoby czy mebla, nie kupi się w sklepie z masową produkcją. Inspirowanie się sklepową witryną to jedno, ale przerabianie mieszkania w wystawkę, to już zupełnie inna kwestia. Zwłaszcza, że jest tysiące miejsc do poszukiwania skarbów i to w dodatku za grosze. 
Nie chcę tu robić z krucjaty w obronie stęchłego drewna, ale mam wrażenie, że za dużo mebli zamiast pod pędzel, idzie na śmietnik. Zastępują je masowe buble i to jest trochę smutne. Ten cały styl skandynawski, tak wdzięcznie wystukujący się w wyszukiwarce, nie ma wiele wspólnego sieciowymi białymi meblami, pomimo iż ich producent przekonuje nas, że jest inaczej. Mieszkanie w Oslo to prostota, funkcjonalność i brak napinki. To też miłość do jakości (nie byle jak, byle biało).
Za cienka w uszach jestem, żeby choć próbować naśladować ten styl, wolę trochę po mojemu, udowadniając, że nie wszystkie skarby babcinego strychu, nadają się do kasacji. 


Jak zrobić aby DIY nie było tanie?

Projekty DIY w założeniu powinny być tańsze od gotowych produktów. Oszczędzamy przecież na "robociźnie", jednak nie płacimy tez za doświadczenie, które ktoś zdobywa przy wykonywaniu swojej pracy. Tańsze jest, ale tylko wtedy, gdy człowiek się do niego odpowiednio zabierze: poczyta, pomyśli, zapyta znajomych o dobra wiertarkę. Tak, wtedy to ma ręce i nogi, o innych częściach ciała nie wspominając. 
Jak do takich rzeczy zabierać się aby jednak tanio nie było, a w dodatku podszyć to pewną dawką adrenaliny? Należy cichaczem na olx kupić fotel, na fali euforii wpływam do budowlanego, gdzie z przerażeniem odkrywamy, że jest więcej niż jedna opcja zawieszenia takiego fotela. Wracam z kołkiem i hakiem, który okazuje się za duży na wszystkie wiertła do betonu razem wzięte. Wracamy po wiertło, kupujemy złe, dziura jest za duża, kołek wypada, happy endu brak. Kolejna wycieczka po zakupy po inne haki, nowe wiertło i zabawa rozkręca się od nowa. Pył pokrywa już całe mieszkanie, a jakby tego było mało wiertło trafia na wzmocnienie w suficie. Po dwóch tygodniach, fotel wisi, kurz mamy w uszach i okazuje się, że zapomnieliśmy przemyśleć kwestię lin. Wyprawa po liny i upragniony sukces.
Uczcie się na cudzych błędach, żeby DIY jednak okazało się tańsze, niż zakup nowego fotela. (Dziury w suficie pokazują, że opowieść nie jest zmyślona)
Jednak...

 DIY może być tanie

Wystarczy uczyć się na cudzych błędach (czytaj: moich) i zaplanować wszystko wcześniej:

- fotel - obejrzyj, sprawdź, czy jest w dobrym stanie. Jeśli kupujesz przez internet poproś o dodatkowe zdjęcia, większość sprzedawców jest uczciwych, więc nie powinno być z tym większego problemu. Mi zadrapania nie są straszne, ale jeśli masz bardziej pedantyczną naturę, czeka cię malowanie lub szlifowanie i to też jest dodatkowy wydatek,

- haki - już teraz wiem, że najlepiej kupić dwa mniejsze i dobre wiertło do betonu (lepiej od razu zapłacić więcej, niż w połowie pracy jechać, po nowe). 

- metalowe kółka lub małe karabińczyki - żeby sznur nie wisiał bezpośrednio na haku. Nasz fotel nie ma się w prawdzie huśtać, tylko delikatnie bujać, ale lepiej nie nadwyrężać liny.

- lina jutowa - długości 10 metrów, czyli w przybliżeniu 4 razy wysokość mieszkania. 

Nie wiem tylko jak to dzieło nazwać. Fotel hamakowy? Trochę mało hamaku w tej konstrukcji. Fotel bujany? Niby się buja, ale w powietrzu, więc nie wie czy można to zaliczyć. Fotel wiszący? Nie pasuje. Chyba najlepiej będzie, nie nazywać tego tworu wcale. Najważniejsze, że wisi, buja się, a ja czasem przyłapuję moje dziewczynki jak siedzą w nim oglądając książki.


To jak, szukamy mebli? Proponuję by w trakcie rodzinnej imprezki, zapytać ukochaną cioteczkę co tam ciekawego skrywa na strychu. A może znudził jej się już stary fotel lub witrynka, która wynosiła do przedpokoju? Nie dajcie się tylko wmanewrować w jakieś głowy dzików, bo i takie cuda potrafi skrywać stare poddasze. Wypchana zwierzyna nie broni się w żadnym wnętrzu. Nie broniła się też, szczególnie za życia, skoro teraz jej truchło wisi na ścianie. 
Niedoceniany już staroć, można odnowić, przemalować, nadać mu zupełnie nową funkcję. Warto się nad tym zastanowić przed kolejną wizytą w sklepie.


Niezbędne jest coś miękkiego na siedzenie i poduch, żeby było naprawdę wygodnie.

Komplet pościeli - Maamut


Poprzednie posty o tym pokoju: 
aletuladnie.blogspot.com/2017/04/pokoik-dziecka-w-stylu-retro.html
aletuladnie.blogspot.com/2016/12/retro-galeria.html

Trochę boję się, czy odbiór tego mebla będzie pozytywny,  bo niebezpieczny... bo stary... Starałam się przemyśleć kwestie bezpieczeństwa, dzieciaki też raczej uważnie z niego korzystają, a jego nadgryzienie zębem czasu, no cóż pozostaje mi poddać to Waszej ocenie. W każdym razie, można mi rzucić w twarz BUJAJ SIĘ i uznam to za komplement.


Koniec pustych ścian

$
0
0


Historia budowania ścian rozpoczyna się w momencie , gdy jakiś nikomu bliżej nie znany Neandertalczyk położył na sobie dwa kamienie i pomyślał. W jego skromnym, jak jak zakupy przed "pierwszym" umyśle, zakiełkowała pierwsza refleksja nad estetyką dzieła.
Wielu badaczy nie upatruje w tym celowego działania, skłaniając się bardziej ku teorii, że "no bez przesady, to tylko dwa kamienie". Na szczęście amerykańscy naukowcy niedawno odkryli, że na każdym niecelowym działaniu, można zbudować filozofię. Tak oto te dwa nagie kamienie stały się podwalinami pierwszej lepianki, szałasu, by później na pionowej konstrukcji z kamienia i cegły, opierały się sklepienia katedr.

Są więc ściany działowe, nośne, ściany w muzeach i ściany między ludźmi. Te ostatnie budowane są z niesamowitą lubością o każdy milimetr szerokości. Gdy jedne pękają pod naporem mijającego czasu, te które dzielą ludzi, wzmacniają się z każdym dniem.
Czas jednak porzucić czarny pijar płaskich pionowych konstrukcji, i skoncentrować się na ich możliwościach podnoszenia estetyki wnętrza. Nie o pięknie tu jednak będzie tu tylko mowa, bo jak ocenić walory estetyczne zdjęcia pryszczatego wnuczka na babcinej ścianie? Wartość sentymentalna dzieła, zawsze zagłuszy inne jego cechy.  I tak powinno być! Jeśli akurat nie jesteś właścicielem galerii sztuki, to na twojej osobistej ścianie, powinny wisieć wspomnienia, dobrze kojarzące się obrazy lub grafiki, pamiątki z ostatnich wakacji. Na widok ściany też można się uśmiechać.
Raz na widok ściany zapłakałam, a to takie moje osobiste doświadczenie, po znalezieniu jej przyozdobionej kisielem i chrupkami. Tą w przedpokoju, ozdabiają zdjęcia moich dzieci i zawsze uśmiecham się na jej widok, gdy nad jej estetyką można byłoby toczyć zażarte dyskusje. 

Ściana może być pusta, minimalistyczna, pozbawiona zdobień, ale nie o niej będzie dziś mowa. Poniższe ściany wpisują się w nurt Wczesnej Epoki Zagracenia Powierzchni Płaskich. I gdy laikowi wyda się, że na ścianie ozdobionej tysiącem zdjęci i grafik, trudno doszukać się ukierunkowania działań, tak wprawne oko zauważy jak wiele razy położenia każdej ramki zostało przemyślane.

Ściana pełna wspomnień

Pamiątki z podróży, rękodzieło, niewymuszona nonszalancja i boho sznyt. Do tego rośliny i jest miejsce, które gdy tylko widzę, mam ochotę złapać za konewkę i podlewać, podlewać, podlewać.... 




Tyle się dzieje

Made for Home to jeden z moich ulubionych instaprofili, który nie ma w sobie napinki innych internetowych sklepów. Pracownia i dom, po których codziennie oprowadza nas Marzena, działają na wyobraźnię jak dopalacz. Grafiki, plakaty, tapety i kwietniki, nowe wzory, ramki i poszukiwanie staroci to codzienność właścicieli. A do tego TE ściany, pełne wszystkiego ściany...





Kamuflaż dla telewizora 

Ściana w domu Faustyny, jest świetnym przykładem jak sprawić by czarny kwadrat telewizora, nie rzucał się w oczy. Dla mnie mistrzostwo świata okraszone retro meblami.





Idealne proporcje

Analizując te zdjęcia czuję podziw, jak do wnętrza można przemycić tyle dodatków, jednocześnie sprawiając , że jest ono harmonijne i spokojne. Ramki są idealnie rozłożone, meble stoją właśnie tam, gdzie powinny, całość jest lekka i przestronna.





Po kliknięciu na zdjęcia, magiczne siły zaklęte w telefonie i komputerze, przeniosą was prosto w instargarmową krainę rozmaitości, gdzie inspiracje nigdy się nie kończą, a ramki na ścianach same się wieszają. Myślę, że każda ściana znajdzie swoją idealną aranżację,  a wy garść pomysłów do wykorzystania. 


W sam raz dla ucznia

$
0
0


Już za rok zacznę recytować trzy pytania. Pięć dni w tygodniu, o stałej porze, bez względu na pogodę, samopoczucie i wszystkie wymówki świata. Trzy pytania, na których opiera się świat matki, a przede wszystkim matki ucznia i porządek wszechświata, moja przyszła mantra:

Jak było w szkole?
Były oceny?
Dużo jest zadane na jutro?

Uświęcone wiekami szkolnej tradycji, niezmienne w kolejności i serwowane pomiędzy wejściem do domu, szafką na buty, a pierwszą łyżką zupy.

Spróbujmy wyobrazić sobie porządek rzeczy, bez tych fundamentalnych pytań. Jak wyglądałby świat każdego z nas, gdyby rozmowa nie została zagajona w ten sposób? Gdzie byłoby miejsce na "fajnie" wypowiedziane z obojętną miną? Brak początku, który rozwija przed nami czerwony dywan do rodzicielskiej pogadanki i prowadzi płynnie do kolejnego "nie" i "tak". Jakże śmiało można zacząć polemikę, gdy ocena jednak była, a rodzic pyta dalej "a co dostała Kasia?". Uczymy się szybkiego systemu wartości własnej, gdzie Kasia staje się punktem odniesienia, na kolejnych kilka lat. Potem już tylko kilka godzin zadań domowych i w spokoju sumienia, można przygotować sobie ubrania na następny dzień.

Za rok chcę usłyszeć coś więcej niż szybkie "fajnie", po odgłosie rzucanego w kąt plecaka. Za rok chcę wiedzieć, kto siedzi z nią w ławce, czy nowy kolega okaże się fajny, czy jednak nie dzieli się naklejkami. Czy biologia jest interesująca, czy zajęcia z matmy są tymi na które czeka, że zapomniała stroju na w-f i z angielskiego jej jednak nie poszedł sprawdzian, a na długiej przerwie oglądali całą paczką mecz na boisku. I już trochę mniej boję się tego co będzie za rok, bo za rok ona zacznie być prawie dorosła, dozna pierwszych porażek i sukcesów. Rozpocznie przyjaźnie, z których część okaże się na całe życie. Będzie wiedzieć co ją interesuje i z czego czerpie satysfakcję. Będzie czasem lepiej, a czasem gorzej niż "fajnie".

W tym roku czeka ją "zerówka", czyli taka trochę szkoła, ale jeszcze w znajomych przedszkolnych murach. Przyda się już wygodna przestrzeń do prac twórczych i miejsce pod biurkiem na wszelkie przybory plastyczne i edukacyjne. Tablica na pierwsze litery i ćwiczenie czytania. Zobaczcie jak dzięki kilku nowym elementom zmienił się jej pokój. W końcu jest w nim więcej koloru! Za co zabrałam się najpierw?




Tablica 2 w 1

(magnetyczno-kredowa)


Do przygotowania tablicy jednocześnie magnetycznej i do pisania kredą potrzebujemy:
- farbę magnetyczną Tikkurila Magnetic 0,5l
- farbę tablicową Tikkurila Liitu w wybranym kolorze
- listewki lub gotową ramę
- wałek, pędzel, taśmę malarską.

Przed przystąpieniem do pracy, malowaną powierzchnię oczyściłam i odtłuściłam. Narysowałam kształt starej drewnianej ramy i zabezpieczyłam brzegi taśmą malarską. Do tego, aby powierzchnia miała wystarczającą moc przyciągania magnesu, należy położyć trzy warstwy farby magnetycznej Tikkurila Magnetic. Warstwy te powinny nakładane równomiernie i nie za grubo, w odstępach co najmniej ośmiu godzin. 


Następnie powierzchnię przyciągającą magnesy, pomalowałam dwoma warstwami farby tablicowej. Farbę można wybrać w dowolnym kolorze, spośród ponad 13 tys. odcieni. Ja wybrałam ciemny turkus L359 z palety Tikkurila Symphony. Aby uzyskać jak najlepszy efekt, należy przestrzegać dwudziestoczterogodzinnego czasu schnięcia pierwszej warstwy. Potem zamontowałam ramę, również pomalowaną farbą tablicową i gotowe! Zabawa na całego!





Szafka pod biurko

W moim studenckim mieście, w czerwcu, serwisy takie jak olx pełne są sprzedawanych za bezcen mebli biurowych, łóżek i wersalek. Mi też udało się zdobyć taki mebel, jednak jego naturalny kolor jakoś nie do końca pasował do dziewczęcego pokoju. Pędzel w dłoń i już po drugiej warstwie wodorozcieńczalnej emalii Tikkurila Everal Aqua w odcieniu H300mebel prezentował się tak jak na zdjęciu. Szafka nie tylko ożywiła całe pomieszczenie, ale i stała się miejscem na wszystkie niezbędne akcesoria małej uczennicy!




Kolory nadały temu pokojowi nieco żywszy, dziecięcy charakter. Za pomocą farb, można nie tylko sprawić, aby wnętrze było bardziej pogodne. Można też nadać przedmiotom nowe funkcję, sprawić by stara rama i szafka, zamiast wylądować w śmietniku, posłużyły pewnej małej dziewczynce. Dziewczynce, która za rok idzie do pierwszej klasy.


Wpis powstał dzięki współpracy z marką Tikkurila w ramach akcji Back to School. 

Metamorfoza kuchni

$
0
0

Taka mała zadra. Szczególik taki pieprzony. Coś niewielkiego, co widzisz tylko ty, a gdy pytasz innych w nadziei potwierdzenia twych obaw, słyszysz: daj spokój, dobrze jest. Starasz się z tym żyć, choć nie masz pojęcia, dlaczego zgodziłeś się kilka lat wcześniej „trochę zaoszczędzić”. Teraz już nic z tym nie można zrobić, bo nowe, bo po co kupowaliśmy, bo niech tak już zostanie.

Mały pieprzony szczególik, niedoróbka w planie, skucha.
Chodzisz, obchodzisz, próbujesz polubić. Ułożyć sobie w głowie, że nie jest tak źle. Całkiem spoko to wygląda, inni tak robią, podoba im się. To co jest z tobą nie tak? Dlaczego nie możesz znieść tej połyskującej, jak psie klejnoty, powierzchni? Łatwo zmywalna, gładka, jednolita powierzchnia, w sam raz do obdarzenia uczuciem. Tylko przecierać i kochać, kochać i wycierać.
Ja tymczasem już tysiące razy rozwalałam ją w myślach młotem i deptałam małe kawałki folii i szkła. I nie mam pojęcia, dlaczego akurat na ten kawałek przestrzeni tak się uwzięłam. Co mi zawinił tak bardzo?
Nie wiem, ale zastanawiam się, czy tylko ja miałam na ścianie śliskiego wroga własnej estetyki? Czy może każdy ma gdzieś znienawidzony grzejnik, nie tak pomalowaną ścianę, szafkę, która jest pojemna, ale za każdym razem jak obok niej przechodzisz, masz ochotę ją kopnąć i zwyzywać. Nawtykać jej za krzywe nóżki, trzasnąć drzwiami za nie-ten kolor.
Może nie tylko mnie nachodzą myśli, żeby pomalować ścianę markerem, zwalić na dzieci i zmusić współmieszkańców do zmian. Łudzę się nadzieją, że takie „co ty od tego chcesz? Jest dobrze” szczegóły i niedoróbki, złe odcienie, nie tylko mnie codziennie stresują i zatruwają sen.
Wiem, że pierdoła, wiem że dzieci dwudziestego wieku nie wiedzą co to prawdziwe problemy. Zdaję sobie sprawę, że jak na głupi lakobel w kuchni, zostało właśnie napisane dużo słów. Jednak niech pierwszy rzuci we mnie epitetem ten, kto ma w mieszkaniu/domu wszystko dokładnie takie, jak być powinno. Każdą ściankę działową, każdy front i mebel.

A teraz olśnienie! Wszystko, absolutnie wszystko, można przemalować. Należy tylko wybrać odpowiednią farbę. Papa lakobelu!


Malowanie lakobelu krok po kroku:
1. Zanim z radością chwycimy za wałek i z szaleństwem w oku pociągniemy pierwszą warstwę farby, powierzchnię należy dokładnie odtłuścić. I wierzcie mi na słowo, ściany mimo iż na pierwszy rzut oka wydają się bez zastrzeżeń, po kilku latach smażenia choćby jednego omleta tygodniowo, mają na sobie dość zacną warstwę tłuszczu.
2. Gdy już uporamy się z brudem, przychodzi czas na taśmę malarską i precyzyjne zabezpieczenie rogów, kantów i szafek. Tak, wiem, że powinny być ściągnięte, ale mąż mi się zbuntował i w końcu (absolutnie mu się nie dziwię) powiedział: radź sobie sama. Tak też zrobiłam, ja i moja towarzyszka niedoli, taśma malarska.
3. Powierzchnia przygotowana, poziom ekscytacji jest niebezpiecznie niski, należy przystąpić do zagruntowania, czyli miejsca w którym nie ma już odwrotu. Lakobel jest szkłem, ma być łatwo zmywalny, więc aby utrzymała się na nim farba, należy go dokładnie zagruntować. Użyłam gruntu Tikkurila Otex Akva. Wałek ślizgał się w trakcie malowania, dlatego niektóre miejsca zagruntowałam dwukrotnie, zachowując podane odstępy czasu.


Później nastąpiła seria nieszczęść i katastrof, z których każda była absolutnie moją winą. Mea culpa Tikkurilo, że zamiast zdać się na ekspertów komponujących farby, stwierdziłam, że ja wiem lepiej. Mea culpa, że najpierw pomalowałam na biało, zamiast cudownym odcieniem M442 Fjord. Mea culpa.
4. Efekt finalny, jaki widzicie na zdjęciach, osiągnęłam po trzeciej warstwie farby. Wszystkie kanty, rogi i powierzchnie przy szafkach, malowałam pędzlem. Na gładkich powierzchniach malowałam wałkiem starając się nanosić cienkie warstwy farby, aby wałek się nie ślizgał. Różnica kolorów jest na tyle duża, że trzy warstwy są niezbędne do równomiernego pokrycia powierzchni.
Czy było warto? Sami oceńcie. 

Nie twierdzę, że powierzchnia pomalowana farbą jest tak samo łatwa w użytkowaniu, jak szklana gładka powierzchnia lakobelu. Jej estetyka rekompensuje mi w pełni dbanie i częstsze przecieranie ściany. Nie zauważyłam jednak, aby pozostawały plamy lub by kolor się zmieniał, gdy zdarza mi się wycierać powierzchnię wilgotną szmatką.






Wpis powstał we współpracy z marką Tikkurila.

Bye bye blog

$
0
0
Tearz jestem tylko tu: Instargam @aletuladnie

Tworząc bilans zysków i strat prowadzenia bloga, muszę przyznać, że wartość dla mnie największa - czas - wypada bardzo na jego niekorzyść. Nie chcę kasować tego miejsca, jeśli komukolwiek przyda się któryś z pomysłów, znajdziecie tu coś ciekawego, to jest mi bardzo miło i śmiało korzystajcie. Teraz uwiłam sobie ciepłe gniazdko w wirtualnym świecie kwadratowych zdjęć. Zapraszam tam serdecznie. Zdecydowanie jestem tam częściej.

Tapety w których można się zakochać

$
0
0

Internet zalany jest taką masą wnętrzarskich inspiracji, że szukanie w nim idealnych dodatków do domu nie należy do zadań łatwych. Jak się nie pogubić, być wiernym swojemu stylowi i urządzić się w zgodzie z najnowszymi trendami?

Nie mam bladego pojęcia! Postanowiłam jednak, że będę wybierać tylko rzeczy przy których wstrzymuję oddech, naturalne materiały i to jest mój klucz. Szukałam więc idealnej tapety bez pośpiechu, spokojnie przeglądając kolejne zdjęcia, aż trafiłam na tańczące żurawie. I już było pewne, zamieszkam z tym pierzastym stadkiem. Później poznałam jej historię i wsiąkłam po uszy. Ale po kolei. 
Na drodze do szczęścia pojawił się jeszcze jeden problem - gdzie ją dostać? Sprawdziłam tapety-sklep.com i na szczęście okazało się, że sklep posiada całą kolekcję Silmplicity firmy England & Co. Psim wzrokiem poprosiłam koleżankę o pomoc w wydarciu kilkunastu kołków ze ściany. Trzepnęłam rzęsą w kierunku lubego i przykleiliśmy to cudo.





Kolekcja stworzona przez Emmę von Brömssen inspirowana jest naturą w kulturą dalekiego wschodu. To idealne połączenie szwedzkiego minimalizmu ze spokojną kolorystyką i delikatnymi wzorami. Dla mnie to połączenie, które nie męczy wzroku, a jednocześnie sprawia, że tapeta jest charakterystycznym elementem wnętrza. Co tu dużo pisać? Zakochałam się w nich. Gdy po setkach tapetowych inspiracji, trafiłam na stronę Emmy poczułam, że to właśnie to co szukam do swojego domu.



Wierzę, że miłośnik każdego stylu jest w stanie odnaleźć idealną dla siebie tapetę, ale ta kolekcja to ukłon w stronę tych, którzy bez wahania przygarną starą szafę, i dużo lepiej niż w centrum handlowy, czują się na targu staroci.
Ocenę jak zwykle pozostawiam Wam.









Roczna przerwa w blogowaniu była świetnym pomysłem. Nie potrafiłam pogodzić pracy zawodowej i regularnego publikowania postów, to wszystko pochłaniało cały mój wolny czas. Głęboki oddech, trochę czasu i znów bez napinki mogę spróbować co z tego wyjdzie. Mam kilka pomysłów, a jeśli się skończą, to bez wyrzutów sumienia, znów zrobię sobie przerwę. Tak żeby siebie i Was nie męczyć słabą treścią.
Tyle ogłoszeń, jak zawsze zapraszam na Instagram, tam bywam częściej (a nawet za często).



Post powstał we spólpracy z tapety-sklep.com - jeśli na świecie istnieje iealna tapeta, to oni na pewno ją mają :)

Jak doświetlić mieszkanie?

$
0
0

Nie po to, przed tysiącami lat wyszliśmy z jaskiń, żeby teraz ponownie wracać do półmroku mieszkań. Pewnie są ludzie, którzy dobrze czują się w ciemnych wnętrzach. Ja do nich nie należę.


Uwielbiam słońce i ciepło, i nawet podejrzewam, że w poprzednim wcieleniu mogłam być żmiją. Predysponuje mnie do tego nie tylko dziwna zjadliwość charakteru, ale i euforia na widok pierwszych wiosennych promieni słońca. Zimę mogłabym przeleżeć skulona w śnie i tylko od czasu do czasu przewracać się na boki posykując złowieszczo. Jeśli jednak wymaga się ode mnie aktywności w tym czasie, to potrzebuję też światła. Mogłabym je sobie aplikować nawet doustnie.

Już niedługo wyjdzie ze mnie żmijowata natura, bo dni nieuchronnie stają się coraz krótsze. Wprost proporcjonalnie do wydłużających się nocy, rośnie moja niechęć do świata. Niech więc przyjemniej w domu będzie fotonów pod dostatkiem. 

I choć moje mieszkanie znajduje się nad powierzchnią ziemi, to otwierając jego drzwi w zimie około godziny szesnastej, oczom ukazuje się... w sumie to nie ukazuje się za wiele. Panuje już półmrok którego, ze wzajemnością, nie znoszę. Wtedy już tylko szybkie PSTRYK ratuje mnie przed odrętwieniem. 
Kto zimy nie lubi, ten niech podąży za mną w świat szerokich kloszy, wielu źródeł światła i doświetlonych pomieszczeń. HBO grozi, że Winter is coming! Bądźmy przygotowani jak nigdy.

Jeśli chodzi o żarówki, to ich moc, kolor i design, jest kwestią subiektywnych preferencji. Ale nawet najsilniejszy led, nie oświetli kąta, gdy ciemny pojedynczy klosz odcina go od dostępu światła. Zwłaszcza niskie pomieszczenia bloków wymagają, aby światło pochodziło z więcej niż jednego źródła. Lampa z małym kloszem, która ma być głównym źródłem światła, sprawdzi się w sypialni - jak dla mnie - tylko tam. W pozostałych pomieszczeniach niech się jarzy na całego! 


SZEROKIE KAPELUSZE

... to znaczy klosze, to pierwszy pomysł na światło we wnętrzu. Im większy klosz i jego odległość od ziemi, tym większe pole oświetlenia - takoż rzecze fizyka. Ja do tego dodam, że tym ciekawszy efekt wizualny lampy. Majestatyczna pojedyncza lampa, to dla mnie strzał w dziesiątkę zwłaszcza w sypialni - dekoracja sama w sobie. Tu poniżej kilka propozycji, wielkich kapeluszy sufitowych dam, a wśród nich ceniąca kontakt z naturą korkowa hrabina CORK i ROCK - piękność w kolorze marmuru. W tym wypadku wielkość ma znaczenie.


                                                             1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 / 8 / 9 

 

PRZEŹROCZYSTE

tak żeby światło rozpraszało się też na suficie, tańczyło na ścianach. Niech nic go nie blokuje, a klosz będzie dekoracją, tylko delikatnie ograniczającą moc żarówki. W nieco retro stylu jest ASNEN, która zawisła nad kuchenną wyspą. Jednak moją ulubienicą jest BOUTIQUE, która wygląda jak propozycja z luksusowego magazynu wnętrzarskiego.
Kilka propozycji delikatnych szklanych baniek, ale też industrialna GRID i fantazyjna FLORA.

                                                              1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 

 

STYLOWE HALOGENY

Oświetleniowi predatorzy sufitów, agenci do zadań specjalnych ze metalu. Kto raz zamontował w przedpokoju, ten wie co te maleństwa potrafią. BUCH! - jeden reflektor skierowany na drzwi wejściowe, BACH! - drugi na szafę w przedpokoju, PAM! - i jest oświetlony cały przedpokój. Najlepsze co można wybrać do najciemniejszych zakamarków mieszkania, i mówię to jako osoba, która ma i wie jakiem te maleństwa są zbawieniem, gdy szuka się kluczy w kieszeniach kurtek, lub ma się pół sekundy na znalezienie w szafie buta do pary.

1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 / 8 / 9 / 10 / 11

KRÓLOWE SALONU I RESZTY ŚWIATA

Na koniec najciekawsze, najpiękniejsze i najbardziej oryginalne, bo jak szaleć to z oświetleniem salonu, niech się tam na górze dzieje. Nie ograniczymy się do pojedynczej żarówki, będzie z rozmachem i światłem. Jedyną rzeczą, na która trzeba dokładnie sprawdzić, i tu zwracam się do mieszkańców bloków, żeby dokładnie zmierzyć ile można skrócić kabel. Widok mężczyzny, który codziennie robi dyskotekę, zahaczając głową o żarówkę, jest zabawny tylko przez pierwszy tydzień.



                                                                1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 



MÓJ WYBÓR - KUCHNIA

Z poprzednią lampą jakoś nie było nam po drodze. Przebaczyłabym jej zacieki po farbie w sprayu, które posiadała z mojej winy, ale tego że kierowała cały strumień światła na wyspę, nie byłam w stanie znieść. Teraz jest lżej, jakoś spokojniej, a po włączeniu światła nie muszę ustawiać deski do krojenia w jedynym słusznym miejscu. W dodatku lubię ten retro styl szklanego klosza ANSEN. Ooo i jeszcze jedno! Nie musiałam maksymalnie zwijać kabla, jak przy poprzedniej lampie, bo szkło nie blokuje światła, a jedynie delikatnie je rozprasza. 








MÓJ WYBÓR - SALON

Tu jest pełne szaleństwo, bo to cudo nad moją głową rozkochało mnie w sobie ze wzajemnością. Trzy białe delikatne klosze CORSE, idealnie doświetlają miejsce nad sofą. Tylko nie wiem, czy szumne nazywanie tego kawałka powierzchni w bloku, salonem jest na miejscu. Muszę jednak przyznać, że lampa nadaje mu elegancji o jakiej zawsze w skrytości ducha marzyłam. Duma z samodzielnego jej powieszenia, do tej pory mnie rozpiera. Trochę się obawiałam, czy lampa ta nie jest zarezerwowana tylko dla wysokich sufitów i, że takie skrócenie może niekorzystnie odbić się na wyglądzie, ale wyszło lepiej niż się spodziewałam. 
Wiem, że często przeglądając internetowe inspiracje, obawiamy się, czy rzeczywistość naszych mieszkań nie zderzy się boleśnie ze stylizacjami przygotowanymi przez specjalistów. Jak wyszło w tym wypadku - ostateczną ocenię pozostawiam Wam. Wszak w tego typu blogach chodzi o inspirowanie, ale też pokazywanie mebli i dodatków we wnętrzach, w których się żyje. 









Post powstał we współpracy z marką Markslojd. Zachęcam do przeglądnięcia asortymentu tej szwedzkiej firmy, bo są tam prawdziwe świecące perełki.

Balkon i co dalej?

$
0
0

Gdyby spróbować spersonalizować Ogród i wyobrazić go sobie jakie dojrzałego mężczyznę w nienagannym garniturze, ze szklanką whisky w dłoni i zawadiackim uśmiechem na ustach, to Balkon byłby jego nieślubnym dzieckiem, które poznał podczas przypadkowego spotkania Werandy na szybkich zakupach w dyskoncie.
Przy nodze kręcił jej się umazany czekoladą berbeć, nieco wychudzony, trochę zasmarkany, nieśmiało wyglądający za spódnicy matki. Gdy Ogród pyta kim jest "ten uroczy młodzieniec", mając nadzieję na szybką wymianę uprzejmości i oddalenie się z bochenkiem bezglutenowego pieczywa w dłoni, niepokój Ogrodu wzbudzają oczy malca. Maże dać sobie głowę uciąć, że identyczne posiadał jego ojciec - wspaniały przypałacowy Ogród. Weranda przypomina mu o pewnej upojnej nocy podczas której polało się zbyt dużo nawozu do żywopłotów.

Tak więc Ogród bierze odpowiedzialność za jednorazowe szaleństwo, obarczając winą środki ochrony roślin i niekorzystną mieszankę nawozu. Malec nigdy już nie dorówna ojcu, bo chodź Weranda stara się przekazać mu wszystko co najlepsze, to niestety niewielki wzrost i niskie horyzonty uaktywniają się w Balkonie nader dokuczliwie. Nie ma jednak tego złego, Balkon jest młodzieńcem szalenie kontaktowym, to w jego obrębie zawiązują się najtrwalsze sojusze sąsiedzkie. Nikt tak nie jednoczy ludzi, którzy z zapałem przez barierki opowiadają sobie historie życia. Każdorazowe zalanie sąsiadów wodą z doniczki to pretekst do sąsiedzkiej wymiany uprzejmości i obietnic, że "to już ostatni raz".

Balkon choć niewielki ciałem, to wielki duchem, wykraczający ponad przeciętną umiejętności interpersonalnych. Ojciec ogród nie ma już powodu do wstydu, Młody się usamodzielnił, świeci przykładem wśród sąsiedzkiej społeczności. Wraz z nadejściem maja, każdy market budowlany walczy o jego względy, bijąc się orężem przecen o jego cenne metry kwadratowe. Można marzyć o Ogrodzie, ale to miłość wymagająca, wymuszająca koszenie trawy i zakup sprzętu ogrodniczego. Z czasem na ten sprzęt trzeba dobudować kolejne pomieszczenie, zawsze jednak kosztem kawałka duszy Ogrodu. Można cenić Werandę za jej klasę, ale to Balkon króluje na rozkładówkach gazetek działów ogrodniczych, to on święci triumfy i to dla niego sadownicy prześcigają się w pomysłach roślin mrozoodpornych. Przyszłość należy do niego. Król Balkon Pierwszy Wąski, herbu Cześć Sąsiedzie.


Ktoś tu popłynął niczym woda z konewki w czasie upałów, ale należał się ten pean ku czci Balkonu. Gdyby nie te kilka metrów kwadratowych mieszkania, na pewno byłoby ciężej znosić lato w bloku.

Podłoga

W tym roku w moim"zewnętrznym pokoju" króluje Gumi parkiet balkonowy i to jest chyba najbardziej zauważalna zmiana. Drewniane deski zamiast płytek to klasa sama w sobie, materiał naturalny i przyjemny w użytkowaniu. Nie wiem, czy istnieje inny materiał, po którym z taką dziką przyjemnością można chodzić boso. Trochę popytałam i okazało się, że w przeciwieństwie do innych podług tego typu, Gumi używa specjalnego materiału na łączniki. Kauczuk, z którego łączniki są zrobione, to gwarantowana dziesięcioletnia niezawodność.


Jak się do tego zabrać?
Najpierw mierzymy dokładnie balkon, później na stronie |Gumi wpisujemy jego wymiary. Program uwzględnia załamania powierzchni, na przykład wcięcia na drzwi balkonowe, i podaje dokładna liczbę desek balkonowych potrzebnych do skompletowania powierzchni. Trochę się bałam jak to wyjdzie, tu dwa centymetry więcej przy progu... tam kilka centymetrów wystającego narożnika ściany... Na zdrowy rozum ciężko jest coś takiego rozplanować. Obawy okazały się bezpodstawne, a układanie przypominało zabawę lego duplo w wersji 100:1. Klocki dla dorosłych: instrukcja, ponumerowane i opisane listwy, deski balkonowe wchodzące na kauczukowe łączenia. Zero wiercenia, piłowani, nerwów. No może po za chwilą , gdy córka wyniosła jedna z listewek do pokoju, a my głowiliśmy się jak to możliwe, że zabrakło jednej.

To może najpierw zdjęcie przed, ale już po wyniesieniu rowerów, doniczek i poimprezowych petów w puszce:

A teraz bach! Deski balkonowe robią różnicę:



Drewniany taras na balkon, to "podłoga pływająca", nie wymaga więc wiercenia w elewacji lub płytkach, bo nie jest trwale przymocowana do podłoża. Jest na tyle ciężka i solidna, że nie mam mowy o jakimkolwiek przesuwaniu. Teraz wystarczy odrobina zielni i dzieło jest kompletne - nasz mały ogród w środku wielkomiejskiego osiedla.


To zobaczcie jeszcze jak pomysłowo w przypadku GUMI łączy się razem deski:







Rośliny

Jeśli zaś chodzi o rośliny na balkon, to ja mam już kilka niezawodnych balkonowych wymiataczy. Co w dużej donicy sadzę pomidorki koktajlowe - idealne na południowy balkon, pięknie się krzewią, a dzieciaki obrywają je w sierpniu jak maliny.



Kolejne warzywo, któremu nie straszne duże nasłonecznienie i doniczkowe klimaty, to ogórek. Często spotykam się z niedowierzaniem, ale o ile nie przyjdzie jakaś zaraza typu mszyce, to prawie codziennie mamy jeden ogórek z własnej hodowli. Ogórki są bardzo wrażliwe na brak wody, więc chwilowe przesuszenie skutkuje uschnięciem zawiązanych owoców. Warto w czasie upału sprawdzać wilgotność gleby dwa razy dziennie.


To tyle w temacie warzyw, przechodzimy do owców, bo w tym roku liczę nieśmiało na winogrona. Podobno krzew winogrona ma duże szanse przezimować na balkonie. Doniczkę należy tylko osłonić przed mrozem. Bardzo proszę o trzymanie kciuków, kupiłam mu w końcu donicę wielkości małej wanny (ta biała), oby się udało.


Ta wielka brązowa donica to mieszkanie winobluszczu, również debiutanta w tym zestawieniu. Wiąże z nim duże nadzieje i oczami wyobraźni widzę zieloną ścianę, które będą rosły z roku na rok.


Do tego trochę ziół, kilka kwitnących nołnejmów, które szarpałam jak Reksio szynkę, na wyprzedaży w Ogrodzie Botanicznym. Z emocji pozapominałam te wszystkie słodko brzmiące, trochę dziwaczne nazwy, ale na pewno mam tu coś być przypominające kwitnący groszek.



Koniec kompleksów dumni posiadacze balkonów! Z dumą możemy przynosić do pracy ogórki i pomidory z własnych hodowli i wylegiwać ciałka  we własne zielonej enklawie.
Po ziemię marsz...

Post powstał we współpracy z firmą GUMI

Proste dekoracje bożonarodzeniowe

$
0
0
Minęły już czasy, gdy przygotowani na święta miały w sobie więcej podobieństwa do organizowania zapasów na wypadek klęski głodu, niż do spokojnej celebracji kilku grudniowych dni. Jednak trend pod tytułem "święta na luzie", ciężko jest mi wyobrazić sobie w przypadku mojej rodzinie. Bo niby w Wigilię nie stoczymy ostatniego boju o to kto odkurza? Nie ustawimy się w kolejce do łazienki, bo goście będą za pięć minut? Na ostatnią chwilę nie będziemy jechać do sklepu, bo "pieprz! pieprz! brakło pieprzu!". Takiej tradycji to ja chcę, dobrze mi w tym przedświątecznym kociołku.






















Pokażę Wam kilka świątecznych ozdób, mniej lub bardziej wymagających, ale na pewno szalenie efektywnych, i zgodnych z duchem #lesswast.

Gwiazda ze słomy

Na początek wjeżdżamy z wysokiego C. To nie jest rzecz do zrobienia w pięć minut, ale muszę przyznać, że wygląda super. Zainspirowały mnie tradycyjne świąteczne pająki, jakie wieszało się kiedyś w domach. Muzeum Etnograficzne w Krakowie, ma ich kilka i wyglądają szalenie efektownie. Niestety, do ich przygotowania niezbędna jest technika, której jeszcze nie posiadam. Gwiazda wyszła więc spontanicznie i jako efekt próby, która O DZIWO! udała się za pierwszym razem.
Sztuka polega na połączeniu słomianych źdźbeł, tak aby stworzyć dwie gwiazdy, które następnie łączymy razem na końcach. Jest trochę zabawy, ale efekt wynagrodzi trud.
Teraz jeszcze o materiale: słoma w dzisiejszych czasach stała się dobrem deficytowym. Zapytałam na moim Insagramowym profilu, gdzie można znaleźć słomę, i jedna z dziewczyn poleciła użycie ekologicznych słomek. Słomki ze słomy - genialne. Obecnie jest co najmniej dwie polskie firmy specjalizujące się w takim produkcie. Wpisując "słomki ze słomy" w wyszukiwarkę, na pewno łatwo je znajdziecie.
A teraz zdjęcia, jak co i dlaczego czasem trzeba się nagłówkować:






TRADYCYJNE ŁAŃCUCHY

Proste jak drut, albo raczej proste jak źdźbło słomy. Kawałki nawlekamy na nitkę, rozdzielając prostą ozdobą. Wisiały na choinkach naszych babć, teraz wracają. Proste, ekologiczne, a przy tym do ich tworzenia można zaangażować dzieci. 
Nie potrzebują chyba większej reklamy, te świecące z marketu, mogą się przy nich schować w karton.





ANIOŁKI Z PAPIERU

Fascynacja skandynawskimi stylem życia, nie musi sprowadzać się do wrzucenia hashtagu #scandi na swój profil. Takie aniołki znalazłam na wielu blogach naszych zamorskich sąsiadów.
Jedyne co potrzebujemy to duże koraliki (ja kupiłam na allegro drewniane), kawałki grubego papieru lub resztki tapety, igła i nić.
Sposób składania przedstawiam na zdjęciach poniżej. Dekoracja, której banalność wykonania, jest odwrotnie proporcjonalny do wrażenia jakie robi. 




GWIAZDY Z TAPET

Tu sprawa przedstawia się jeszcze prościej - kawałek tapety, igła i nici, oraz piętnaście minut wolnego pomiędzy kolejna porcją pierogów. Kawałek tapety rozcinamy na pół, zwijamy w harmonijkę i łączymy nicią jeden brzeg. Kawałki zszywamy razem i TA-DAM! 
Zamiast tapety można wykorzystać papier, ale wtedy wydaje mi się, że niezbędne będzie podklejenie go z tyłu kawałkiem kartonu, żeby gwiazda nie traciła kształtu.





To by było na tyle, nie zabieram czasu. W tym roku święta mają być na luzie, nie chcę przerywać długiej kąpieli jaką zapewne właśnie macie zamiar wziąć.  A tak na poważnie, to wiem, że właśnie zastanawiacie się co dokupić, czego braknie i ile wujek Marian zmieści w siebie pierogów. Powodzenia!

Post powstał we współpracy ze sklepem tapety-sklep.com który podzielił się ze mną swoimi tapetami. 


Galeria ścienna

$
0
0

Moja chorobliwa potrzeba zmian w mieszkaniu, niespodziewania znała się w fazie remisji. Antidotum na nowe warstwy farby, są kolejne metry kwadratowe powierzchni, z których jestem zadowolona. Wraz z końcem powierzchni ścian do eksperymentowania, gaśnie zaraza kolejnych przemeblowań. Po pięciu latach od wprowadzenia, została już tylko jedna, szukająca na siebie pomysłu ściana i drzwi do przemalowania. I będzie koniec! Finito! Będę mieszkać w urządzonym mieszkaniu. Co mi wtedy zostanie? Nie będę już mogła szukać mebli za grosze na aukcjach. Mąż nie będzie musiał chować wiertarki w obawia przed następną dziurą, dzieci nie będą bać się zasypiać, bo zniknie obawa, że rano obudzą się w nowej scenerii. Dopada mnie histeria - co będę robić, jak już wszytko będzie tak jak trzeba? Czy oddam wtedy wszystkie puszki farb, w których utopiłam pędzle, nadzieje i oszczędności? Czy będę mogła na legalu przeglądać pinterest, w oszukiwaniu inspiracji? O czy będę rozmawiać z ludźmi, gdy nie będę mogła rozpocząć smalltalku od "wiesz, mam taką pustą ścianę..."? Bronię się przed tym, osłaniam plecami ścianę z telewizorem. Niech będzie brzydka i pusta, niech daje mi nadzieję, że jeszcze coś muszę wymyślić, że jeszcze coś w tym domu będzie do przywiercenia.

Zakończyłam, z powodzeniem i miną głębokiej satysfakcji, kolejny mały remont. Jego celem było wydzielenie kącika na jadalnię. Jadalnia to może zbyt buńczuczne określenie, tego kawałka podłogi, to po prostu kawałek przestrzeni na wspólne posiłki i niedzielny rosół w miłych okolicznościach przyrody.




Przyroda to w tym wypadku botaniczne akcenty galerii ściennej, na tle żurawi. Tapety kocham miłością wielką, są jak podkład na zmęczonej dniem twarzy. Wybrany przeze mnie wzór, jest bardzo charakterystyczny, ale też "zimny". Przełamuje go trochę jasne drewno krzeseł, ale to było mało, bo parafrazując powiedzenie "wszystko z masłem jest smaczniejsze" - powiem, że "wszystko z drewna jest ładniejsze". Drewniane ramy i beże, to ekskluzywny rozświetlacz, a palmowe liście to jak zalotne machnięcie rzęs. Całość gotowa, żeby pokazać ją światu. Już nie niedokończona, już nie na pół gwizdka, ale galeria ścienna w pełnej krasie. Trochę nowego, szczypta starego i kolejna ściana, z której wyglądu jestem zadowolona. Kurka, to przecież kolejne ukończone metry. Nie ma co płakać, to dobrze wykorzystana przestrzeń.


W skład galerii wchodzą:
Plakat Golden Fan Palm (50x70) 
Plakat Texture Line Faces (50x70)
Plakat Abstract Line Art No3 (30x40)
Stara mapa polskich schronisk młodzieżowych kupiona przez OLX
Stara szkolna tablica botaniczna

Do plakatu z liśćmi palmy dołożyłam białe passe-partout o wymiarach 61x91 cm.

Oprócz pięknych plakatów, sklep Desenio posiada stylowe ramy, moje to ramy drewniane dębowe o wymiarach 30x40, 50x50 i 61x91.

Tłem galerii jest tapeta. To moje ukochane żurawie marki ECO wallpaper, w których zakochałam się od pierwszego wejrzenia.



Wisienką na torcie tego postu, niech będzie informacja, że przez kilka dni plakaty możecie kupić taniej. Mam dla was kod zniżkowy 25% ALETULADNIE25 na plakaty* w Desenio, ważny do północy 9 stycznia. 
Zaobserwujcie @desenio po więcej plakatowych inspiracji!
*Z wyłączeniem ramek i plakatów z kategorii Handpicked/Collaborations/ Personalizowane



Jak tapetować i nie zwariować

$
0
0
Nie będę zgrywać mistrza tapetowania, choć w moim mieszkaniu tapety są położone idealnie równo. Nie będę opowiadać jaki to banał i łatwizna, gdy nie potrafiłabym równo dociąć żadnego brytu. Za to świetnie przy tym asystuję, pomagam i mieszam klej. Obserwowałam mojego domowego mistrza przy pracy i jestem gotowa zdać relację ze sposobu jego pracy.



Do tapetowania, poza narzędziami i oczywiście tapetą, niezbędne są odpowiednie cechy charakteru: spokój, opanowanie, dokładność. Trzeba też mieć w sobie dużą dozę ignorancji na fochy i napady paniki swojego pomocnika - w tym przypadku mnie - to wszystko to posiada mój mąż. Człowiek, którego indiańskie imię to Ten Który Nigdy Nie Podniósł Brwi, na drugie ma Zen, a symetrię uwielbia na równi z oglądaniem meczy. Partner idealny do życia, ale przy układaniu tapety te cechy mają równie fundamentalne znaczenie.

Gdy już sobie wyjaśniliśmy, że tapetowanie to sport dla dokładnych i spokojnych, możemy przejść do kwestii technicznych.

TAPETA
Jestem zdania, że jest z nią jak z suknią ślubną - trzeba się zakochać. To będzie wzór, który zamieszka z nami kilka lat, nie może się opatrzeć po miesiącu, swoją tapetę trzeba szczerze pokochać. Zachwycać się nią codziennie, bo wzór nie może męczyć, przytłaczać, być nijaki. Najlepiej poprosić w sklepie o próbkę, lub udać się do salonu obejrzeć ją na żywo, poszukać tego wzoru w gotowych już pomieszczeniach. Wzorów jest szalenie dużo, dlatego można najpierw przeprowadzić gruntowne poszukiwania, zastanowić się i wybrać Tą Jedyną.
Rodzaj tapety najlepiej skonsultować ze specjalistą, czyli zadzwonić do sklepu, w którym się zamawia. Na prawdę nie bójmy się kontaktu z drugim człowiekiem, powiedzmy jaką mamy ścianę, czego oczekujemy, dajmy sprzedawcy/producentowi sobie pomóc.

Moja siostra zakochała się we wzorze tapety firmy Eijffinger, z kolekcji Carmen.




KLEJ
To samo co powyżej, mogę przepisać tu wszystkie informacje z internetu, o składzie i wadze tapet, o odpowiednich klejach, ale NA PRAWDĘ najlepiej o to zapytać w sklepie, w którym zamawiamy. Możemy go otrzymać wraz z zamówieniem, lub wiedzieć na co zwrócić uwagę kupując w budowlanym.

NARZĘDZIA
Czyli to co jest niezbędne, żeby w trakcie pracy nie zapłakać rzewnie:
- nożyk do tapet - podstawa podstaw,
- wałek/pędzel i korytko do przelania gotowego kleju,
- wiaderko do rozmieszania kleju,
- linijka kątowa - bardzo ułatwia pracę,
- podkładka, na której można docinać bryty - u nas sprawdził się cienki kawałek sklejki,
- ścierka, a najlepiej dwie - jedna czysta do dociskania tapety druga do ścierania nadmiaru kleju.
- ołówek do znaczenia brytów,
- poziomica.

I to są rzeczy, które warto przygotować sobie wcześniej, żeby w popłochy nie szukać na przykład ścierki, gdy pierwszy kawałek tapety jest gotowy do przyklejenia.

ETAPY PRACY

Przed przystąpieniem do pracy oceniamy stan ścian, gdy jest potrzeba wcześniej szpachlujemy ubytki. Ściana musi być gładka. Sprawdzamy też czy sufit nie jest krzywy, czasem jest to nawet kilka centymetrów różnicy poziomu.
Warto odkręcić listwy podłogowe (jeśli jest taka możliwość), wykręcić i zabezpieczyć gniazdka.

1. Organizujemy sobie dużo przestrzeni, która będzie potrzebna na rozłożenie tapety, przycięcie jej i dopasowanie wzoru.
2. Przycinamy pierwszy pasek z zapasem, najlepiej 5 cm (minimum), to daje więcej komfortu psychicznego i nie raz nam uratowało nam życie.
3. To będzie nasz D1, każdy pasek podpisujemy na dole ołówkiem - patent szwagra z numeracją brytów jest mistrzostwem świata.
4. Gdy wzór wymaga spasowania, rozwijamy kolejny pasek, pasujemy wzór i docinamy.
Tu kilka słów komentarza: docina zawsze najspokojniejsza i najdokładniejsza osoba w okolicy. Trzeba to zrobić bardzo dokładnie, bo przy klejeniu nie ma czasu ani miejsca na pomyłki. Linijka kątowa jest tu nieocenioną pomocą, zaznaczamy dzięki niej linię cięcia, i docinamy ostrym nożykiem.
5. Do pierwszego paska pasujemy drugi, do drugiego trzeci i tak dalej. Każdy opisujemy z tyłu, żeby uniknąć pomyłek.
6. Dobrym patentem jest zagruntowanie ściany klejem - jeśli oczywiście ten rodzaj tapety i kleju tego wymaga. Nasz zdecydowanie lepiej przywierała.
Teraz zaczyna się prawdziwa jazda:
7. Smarujemy pierwszy bryt klejem (nie żałujemy) i przyklejamy. Powoli i dokładnie, ale też bez zbytniej opieszałości, bo klej schnie. Należy sprawdzać poziomicą czy pasek wisi idealnie pionowo.
8. Kleimy zawsze od góry, powoli dociskając tapetę do ściany, wygładzamy nierówności czystą ściereczką.
9. Każdy kolejny pasek wymaga precyzji, jeśli bryty są dobrze docięte to wzór nachodzi na siebie, ale i tak trzeba pilnować , żeby nie powstawały kilkumilimetrowe przesunięcia, lub szpary. Tu są potrzebne dwie osoby, nie wierzę że można to dobrze zrobić w pojedynkę, bez szkód dla psychiki.

Staramy się jak najmniej docinać na ścianie, to znaczy że ostatni pasek woleliśmy dociąć po długości na ziemi, niż robić to na ścianie. Szczerze mówiąc nie wiem co na ten temat sądzą fachowcy, ale u nas to się sprawdza najlepiej. Na koniec nadmiar tapety docinamy do listw podłogowych, w razie potrzeby podklejamy jeśli gdzieś klej nie do końca "chwycił" i czekamy aż wyschnie.

Tyle i aż tyle. Najgorszy jest pierwszy raz, a ponieważ z tapetami jest jak z tatuażami - na jednym się nie poprzestaje - to przy kolejnej ścianie będzie już o niebo łatwiej.






Efekt przed i po:



Na koniec kilka wyjątkowo ciekawych wzorów, które wpadły mi w oko podczas poszukiwań tapety:

1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6

Post powstał dzięki współpracy ze sklepem tapety-sklep.com
Zachęcam do kontaktu ze sklepem w razie pytań, profesjonalizm to ich drugie imię.

Metamorfoza jadalni

$
0
0

 Nie jest łatwo znaleźć swój styl wnętrzarski, jeszcze trudniej jest pomagać komuś u urządzaniu wnętrza. Trzeba balansować na cienkiej linie zawieszonej pomiędzy – tak ja bym to zrobiła, a – to nie jest moja przestrzeń. Zapraszam do obejrzenia efektu pracy nad pokojem dziennym mojej siostry.


Zacznijmy od koncepcji

Z siostrą różnimy się nie tylko charakterem – ja działam pod wpływem emocji, a ona potrafi włączyć w sobie chłodną kalkulację. Gdy ja płynę przez życie niesiona jak szprotka w oceanie spokoju, ona walczy o swoje i stawia na pracowitość. Ja uwielbiam skandynawski minimalizm i delikatny wzór, jej bliżej jest do sielskich klimatów domów w stylu boho.

Udało nam się sprawnie pogodzić oba te style, wszak połączenie uroków Skandynawii z delikatnością boho, to aktualnie najgorętszy wnętrzarski romans. Do tego część pokoju dziennego jaka przyszło nam stylizować, była wyjątkowo wdzięczna ze względu na dużą ilość naturalnego światła, wdzierającego się przed duże tarasowe okna.

Młodszej z klanu, zamarzyła się żółta witryna, ale chciała ją zrobić samodzielnie i nie wydać fortuny. Zamówiła więc sosnowy front, plecionkę wiedeńską i wspólnymi siłami zrobiłyśmy bardzo przyjemny mebel w egzotycznym kolorze bananów. I co dalej? Jak ruszyć z punktu, gdy ma się mebel tak przykuwający wzrok? Postawiłyśmy na galerię ścienną. Z ołówkiem w dłoniach kilkakrotnie na kartkach rysowałyśmy rozmieszczenie ram i grafik na ścianie. Doszłyśmy do wniosku, że najlepiej sprawdzą się duże ramki, które w całości wypełnią ścianę.

Moja siostra już dawno scrolowała stronę Poster Store w poszukiwaniu idealnej kompozycji ramek i plakatów. Wybrałyśmy botaniczny motyw przewodni i takie grafiki, które nie zdominowałyby całego wnętrza, zamiast tego idealnie się w nie wkomponowały kolorystycznie. Niewątpliwą pomocą jest to, że na stronie sklepu można znaleźć już gotowe inspiracje do zaprojektowania własnej galerii obrazów. Wybór na początku trochę nas przytłoczył, bo i asortyment sklepu jest duży, a co wtorek firma prezentuje nową kolekcję.

Po dokonaniu wyboru i złożeniu zamówienia, przyszło nam obgryzać paznokcie czekając na kuriera. Stres szybko się skończył, gdy zobaczyłyśmy jak zapakowana była przesyłka, a później oczarowała nas jakość wydruku. Warto wspomnieć, że wszystkie plakaty drukowane są na wysokiej jakości ekologicznym papierze.

 

Rozpoczynamy wiercenie:

Tu pokażę jak ta ściana wyglądała zanim potraktowałyśmy ją wiertarką. Jak zawsze, tuż po wprowadzeniu się do nowego domu, ściany zostawiamy puste. Trochę nam żal świeżo malowanej przestrzeni, trochę brakuje pomysłu na całość wnętrza. Zaraz zobaczycie jak za pomocą plakatów, można odmienić jadalnię.


Jeszcze taka mała rada – żeby dobrze rozplanować rozmieszczenie ramek, można użyć papieru, który znajduje się w opakowaniu ramek.



Zawsze byłam fanką rozmieszczenia plakatów blisko siebie, dlatego 4cm odległości to nasz wybór.




To pora na zeprezentowanie efektu po metamorfozie. Werble… I jedziemy z galerią galerii.







 ”Sielskości” całej kompozycji dodały zawieszone nad galerią talerze. Wydawać się może, że plakaty to raczej domena nowoczesnych wnętrz, a taki mały dodatek całkowicie zmienia ich charakter i pasują jak ulał do jadalni w wiejskiego domu. Duże obrazy idealnie wypełniją ścianę.

 

Czy siostra jest zadowolona?

Sceptycznie podeszła do pomysłu talerzy na ścianie, nie do końca była pewna, czy tak duże ramy nie przytłoczą przestrzeni. Wszystkie obawy rozwiały się, pozostała czysta radość. A jeśli kiedyś urządzaliście własną przestrzeń, to znacie radość, którą czuje się gdy własne cztery kąty zaczynają być domem, a przestaje być budową. 



Jeśli podoba Wam się nas zpomysł na gaperię ścienną, lub zainsirował Was własnych poszukiwań, to 35% zniżki na plakaty może się przydać. Wpiszcie hasło: aletuladnie35, kod jest ważny do 20.11.2020 (na wsztkie plakaty, z wyłączeniem kategorii Selection).


Post powstał we współpracy z Poster Store. 



Mój styl skandynawski

$
0
0
Zapraszam na wycieczkę po moich czterech ścianach, stoję ubrana w strój przewodnika, nonszalancko wymachując parasolką. Wycieczka po stylu skandynawskim à la AleTuŁadnie za chwilę się rozpocznie, proszę ustawić się w parach. Prosimy o niedotykanie roślin i spokojne przemieszczanie się pomiędzy pokojami. Nie bójcie się zadawać pytań, chętnie wyjaśnię pochodzenie stolika lub doniczki. Nie ma na co czekać. Ruszamy.



Na początek rys historyczny, w którym bohaterem nie będą królowie i rycerze, a jedna zagubiona w budowlanym świecie/sklepie? para. Jego ulubionym słowem była „funkcjonalność”, ona – zakochana w nim i w stylu skandynawskim. Ludzie dziwnych czasów transformacji, którym przyszło dorastać wśród intensywnie zielonych ścianach i meblościankach, zachwycili się prostotą północy. Chcieli wnętrza, gdzie można odpocząć, a bodźce nie atakują z każdej strony, bibeloty nie stoją ustawione równo za szybą witryny. Jeszcze trochę zagubieni w dodatkach i stylach, bez jasnej koncepcji, ale z ogromnymi pokładami determinacji, bo czas wyprowadzki z wynajmowanego mieszkania nieuchronnie się zbliżał. Tak, w nowych ścianach, zamieszkały dwie pary – oni dwoje i dziwna hybryda wynikła z połączenia stylu skandynawskiego z miłością do roślin. Tyle tytułem wstępu, przed nami pierwsza atrakcja.


Tu nie zawsze było jasno

Zapraszam do przedpokoju, tu znajdziemy nie tylko starą szafę, ale i cztery pary jasnych drzwi. Ich historia jest ciekawa, bo oto trzy miesiące temu księżna zarządziła ich przemalowanie. Jak się domyślacie wzbudziło to protesty poddanych, przyzwyczajonych do ciemnego koloru venge. Władczyni przedpokoju nie ustapiła i rozpoczęła się żmudna dłubanina. Na ołtarzu ofiarnym składano kolejne godziny pracy, ale efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. Z krypty wyłoniła się jasna komnata i teraz nikt już nie żałuje weekendu cieżkiej, niewolniczej pracy.

Witamy na włoskim placu Piazza della Przedpokkoia. 


Odcień Y487 Piazza
Kolekcja Tikkurila Feel the Color




Dlaczego zieleń jest najlepsza

Hrabina zakochała się w zieleni, każdej jej formie i postaci, postanowiła mieć własną oranżerię. Miejsca nie ma na tyle, aby dorównać pałacowym ogrodom, ale strumień nowych roślin nieprzerwanie płynie przez próg. Rośliny są nieodłączną częścią tego wnętrza, nadają mu domowy charakter. Rosną spokojnie przycupnięte na półkach i kwietnikach, czasem zwisają zawadiacko, innym razem dumnie się pną po ścianie. Na tym fascynacja zielenią się nie kończy – mamy ciemną zieleń sofy, jasny szałwiowy odcień szafy i mocny zielony akcent w kuchni. Bazą jest biel, ale zieleń dopełnia wnętrze.



Dwa ulubione kolory właścicielki to M442 Fjordz kolekcji Tikkurila Feel the Color (ciemny kolor kuchni) i złamana szarością szałwia H444 z palety Tikkurila Symphony. Wybór okupiony godzinami przeglądania wzorników, jednak jak zapewnia właścicielka -  nie zamieniłaby ich na żaden inny. Pani domu zieleni będzie bronić jak niepodległości, nie radzę wchodzić z nią na wojenną ścieżkę.






Komnaty

Wycieczka rusza dalej, proszę za mną. Pałacowe komnaty, kiedyś niedostępne dla zwykłych śmiertelników, dziś stoją otworem przed gośćmi z Instagrama. Można swobodnie oglądać, komentować i zapisywać inspiracje. Kiedyś takie przywileje były dostępne dla nielicznych, cieszmy się więc nieskrępowanym ekshibicjonizmem cyfrowego świata.

W sypialni rośliny i biel, czyli wszytko do przewidzenia, czy może nas tu coś zaskoczyć? A jednak i tu pojawia się kropla koloru i powiew nonszalancji w postaci sklejki na ścianie. Nadworny malarz raz popłynął w ekspresji i myląc epoki, spróbował modernistycznej sztuki ozdabiania ścian graficznymi wzorami. Szybko stracił posadę i głowę (w tej kolejności), a jego dzieło zostało zamalowane pozornie wtapiającym się w tło kwadratem. Kwadrat i sklejka tak razem „zagrały”, że otrzymają w przyszłości kolejne ziemie w komnatach księżniczek. 
















Odcień Y483
Paleta Tikkurila Symphony



Tu mieszkają księżniczki

Pokoje księżniczek jeszcze czekają na historyczne zmiany, bunty i przewroty. Walczyć przyjdzie z potwornymi plakatami na ścianach, nieposkromioną siłą różowego świata, płynącego z ekranów i trollingiem reklam wszystkiego co-znudzi-się-po-godzinie. Ciężkie czasy nadchodzą, cieszmy się więc chwilowym zawieszeniem broni i pozornym spokojem, który wprowadziła w przestrzeni matka -uzurpator dziecięcych ścian.

Jest trochę vintage, trochę szarości i błękitu, a do tego duża ilość wylewających się z okien roślin. Przyjdzie jednak czas, by podzielić komnaty na dwa osobne pokoje i wtedy nadejdą czasy remontowego mroku – kurzu, pyłu i niepewności. Okupią je godzinne próby połączenia wizji księżniczek z wnętrzarskimi fanaberiami uzurpatorki. Skończyć się to może przewrotem, ale nie uprzedzajmy faktów.



Jakieś pytania?

Wycieczka powoli dobiega już końca, widzę zniecierpliwione przebieranie nogami i nerwowe rozglądanie się za toaletą. Te części pałacu nie są dostępne dla zwiedzających, więc przyszedł czas by się rozstać. 

 - Dziękuję za uwagę. Jakieś pytania? Ooo, tam Pan w czarnej kurtce podnosi rękę. Proszę.

- Nie, ja tylko odgarniałem pnącze sprzed oczu.

- A może Pani chce o coś zapytać?

- Tak, jakie są dalsze losy dynastii?

- To ciekawa sprawa, bo tego tak do końca nie wiadomo. Planów jest dużo, zawirowania na Pintereście nie raz jeszcze roztoczą przez mieszkańcami perspektywy zmian, a komnaty pewnie wiele razy przejdą rewolucje. Nie sądzę, aby obecny stan był trwały, bo królowej pomysły kipią z głowy. Nie wiadomo jak i kiedy, wiadomo jednak, że wiatr zmian już czuć z północy.

 

 

Wpis powstał we współpracy z marką Tikkurila


Stare z nowym

$
0
0


Łączenie starego, wygrzebanego i lekko styranego z nowym, błyszczącym i nieskazitelnym to moja ulubiona wnętrzarska zabawa. To jak składanie niedopasowanych puzzli, poszukiwanie odpowiednich wzorów, przykładanie do siebie i sprawdzanie jak kolejne elementy razem „grają”. Czasem fałszują niemiłosiernie, jednak bywa, że wybrzmiewa nowa symfonia, a ja czuję się jak Mozart przestrzeni. Słyszy się zarzuty, że wnętrze jest „katalogowe”, jakby wyszło pod potrzeby sesji zdjęciowej, a nie realnego życia. Chcemy mieszkać oryginalnie, a boimy się miksować stylów. Jeśli obawa przed zakupem wiekowej szafy nas przeraża, to może zacząć od dodatków. Jeśli boisz się wnętrzarskiego chaosu, to chciałbym Cię trochę ośmielić do łączenia pozornie niepasujących elementów, wypełniania ścian obrazamiplakatami, ramami i tablicami. Może miłość do składania razem różnych elementów udzieli się i Tobie.


Wszystko zaczyna się od pomysłu

Nie lubię pustych ścian, nie dla mnie nowoczesny minimalizm i ilościowe ograniczenia. Jak już wiercić dziury w ścianie to z przytupem. 

Postanowiłam pomieszać nowe graficzne plakaty ze starymi szkolnymi tablicami botanicznymi, a całość wizualnie „skleją” ramy w kolorze jasnego drewna. Wieszaj, miksuj i przestawiaj. Kombinuj z ustawieniami, kolorami, dopasowuj do siebie wzory lub postaw na przeciwieństwa kolorystyczna. Tu nie ma złych decyzji, bo każda ściana odziana w dekoracje, wygląda lepiej niż puste deweloperskie wykończenie. Puść wodze wyobraźni, bo nic tak nie odpręża jak wywiercenie w ścianie dziury. A jak się nie uda? To od czego jest szpachla i farba?



Trzeba iść za ciosem.

Teraz zastanów się co lubisz – może są to spokojne geometryczne kształty, może twe rozstrojone nerwy najlepiej ukoi zdjęcie łąki, może uśmiechniesz się na widok włochatej krowy? Mi ten błogostan zapewnia geometria kształtów, proste formy, botaniczne plansze i widok oceanu. Taki misz-masz zamknięty w palecie granatu i beżu. I mimo, że początkowo ustawienie plakatów miało wyglądać zupełnie inaczej, to teraz nie wyobrażam sobie innego układu.



Układem też można się bawić stawiając na dużą formę szczelnie wypełniającą ścianę, lub kilka mniejszych obrazków i ram. Możesz strać się przykuć wzrok jednym wyrazistym kolorem, albo poprowadzić wzrok obserwatora po kolejnych niuansach galerii. Teraz klucz – moim jest paleta kolorystyczna, bo przy miksowaniu staroci z nowymi plakatami warto zostawić sobie jakiś drogowskaz. Równie dobrze sprawdzą się jednakowe ramy, lub podobna tematyka. W końcu ramy mają to do siebie, że można je przestawiać. Ba! Czasem nawet nie muszą wisieć, a być nonszalancko postawione na ziemi. Kto nam zabroni takiej ekspresji we własnych czterech ścianach?

Bawmy się formą i kolorem. W końcu to my mamy się u siebie czuć dobrze.







Jeśli podoba Wam się nas pomysł na galerię ścienną, lub zainspirował Was własnych poszukiwań, to 35% zniżki na plakaty może się przydać. Wpiszcie hasło: ladnie35, kod jest ważny do 25 maja do północy (na wszystkie plakaty, z wyłączeniem kategorii Selection).


Post powstał we współpracy z Poster Store.

Krótka historia o tym, jak urządzić pokój dzienny

$
0
0

 


Salon to wizytówka mieszkania, pierwsze miejsce, które odwiedzamy zdejmując eleganckie buty i wsuwając palce w wygodne papcie. Tu po dniu zmagań nareszcie prostujemy zmęczone kończyny, stawiamy na stoliku herbatę, rozkładamy się wygodnie z książką.

Współczesna mieszkanie jest kompaktowe, a pomieszczenia musza spełniać wiele funkcji. Trzeba wygospodarować miejsce na zjedzenie niedzielnego długiego śniadania, które czasem przeciąga się do obiadu. Znaleźć blat na rozłożenie planszówek w jesienne długie wieczory czy przestrzeń, która pomieści gości, którzy wpadają spontanicznie z szarlotką i chęcią na wspólne obejrzenie filmu.

Taka wielofunkcyjność wymaga sporej ekwilibrystyki. Musimy żonglować daną nam przestrzenią niczym doświadczony cyrkowiec. Tu postawić, tam przenieść, pomyśleć o każdym aspekcie. Gdzie w tym wszystkim jest jeszcze miejsce na estetykę i własny styl?

Tu wchodzę ja, cała na biało, by pokazać Ci kilka trików jakie możesz zastosować u siebie. Wcale się nie obrażę, gdy zainspirujesz się moimi rozwiązaniami. A teraz krok po kroku pokażę Ci jak urządzić pokój dzienny, który będzie jasny, przytulny i wielofunkcyjny.


Koncepcja

Gdy powierzchnia nie jest duża, warto zastosować jasne kolory, które optycznie powiększa wnętrze. Stonowane barwy pozwolą się wyciszyć, złapać oddech po ciężkim dniu, nie przytłoczą. Nie martw się, że będzie „szpitalnie” - to zarzut, który najczęściej słyszymy stosując jednolite jasne kolory ścian – dekoracje i meble nie pozwolą się poczuć jak pacjent, ewentualnie jak rezydent luksusowego SPA.

Proste formy, ciepłe kolory, zabawa fakturą – to idea przyświecająca mi podczas planowania przestrzeni dziennej dla Meble Wójcik. Chciałam wprowadzić domową atmosferę, ustawić meble tak, jak to ma miejsce w naszych domach i mieszkaniach. Miało być nie tylko ładnie, ale i funkcjonalnie, tak aby wnętrze stanowiło nie tylko luźną inspirację, ale gotowe w zastosowaniu rozwiązania, które nie wymagają dużego nakładu pracy.

Ja osobiście lubię remonty, ale wiem, że nie każdemu wizja skuwania tynków podczas urlopu, jest równie przyjemnym wspomnieniem.

Skoro mam być jasno i przytulnie, to kolorem wyjściowym został beż. Na jego tle widoczne są tak białe, jak i drewniane meble. Do tego miękka wygodne tapicerowane krzesła, duża sofa, tekstylia i rośliny. Wisienką na torcie będzie granat, który znajdując się tylko na dodatkach, nie dominuje, a jedynie nadaje wnętrzu charakteru. Identyczna kolorystyka zachowana jest w obu częściach pomieszczenia i to jest również celowy zabieg, który bardzo polecam, przy poszukiwaniach dodatków do Waszych domów. Wnętrze wydaje się spójne i przemyślane, gdy wprowadzamy do niego jedną paletę kolorów. Można ją później stosować w innych pomieszczeniach.

Celowo nie wprowadzałam dodatków w jednym stylu – mamy więc elementy soft boho, skandynawskiego i hampton. Kierowanie się zawsze tylko jednym wnętrzarskim stylem to spore ograniczenie dla naszej wyobraźni, więc przy tak okrojonej kolorystyce nie ma co się za nadto hamować.






Dwie strefy – czas relaksu

Całe pomieszczenie podzieliłam na dwie strefy – jadalnię i strefę relaksu. Jednak to nie sztywny podział za pomocą ścianek działowych, tylko prosty trik w postaci postawienia sofy na środku. Jej oparcie naturalnie wyznacza linię pomiędzy dwiema częściami boksu, z których jedna sprzyja wyciszeniu i rozrywce, a druga celebracji wspólnych rodzinnych posiłków.

Po prawej stronie mamy więc wygodną sofę i stolik, na którym możemy położyć nie tylko ozdoby, ale też kubek z kawą lub przekąski na wieczór z ulubionym filmem. Pod nim znajdziemy miejsce na ukrycie kolorowego magazynu i orzeszków, które są zawsze łakomym kąskiem dla pozostałych domowników.

Zmorą współczesnych mieszkań jest ograniczona przestrzeń do przechowywania. Gdzie pomieścić stosy dokumentów z urzędów, kable od ładowarek i wszystkie przyda-się niezbędne do życia? W tym miejscu, niczym bohater na białym wierzchowcu, wjeżdżają pojemne komody. Wszystko jest „pod ręką”, a jednak elegancko ukryte. Jeśli jest coś co chcemy wystawić na widok publiczny, ale nie lubimy się z kurzem, to komoda z przeszkleniem będzie idealnym rozwiązaniem.

Miękki dywan pod stopami, długie jasne zasłony, miękka sofa – możemy kupić je w zbliżonej kolorystyce, a sama faktura będzie dekoracją. To miejsce, które ma sprzyjać odpoczynkowi, a nie atakować bodźcami. 




Dwie strefy – czas na obiad

A gdzie postawić bibeloty, pamiątki, ozdobne talerze? O tym też pomyślałam i z dwóch  oddzielnych białych witryn oraz regału, ustawionych razem, powstała bardzo przyjemna aranżacja przypominająca kredens. Tu spokojnie można ustawić wszystkie wazony, zmieści się nawet ten od teściowej, wyciągany z szuflady tylko w dzień jej wizyty.

Podobnie jak, ponownie to podkreślę, prosty w formie stół. Celowo wspominam o prostocie Fribo, która dla mnie jest ogromnym aranżacyjnym plusem. Nie ma niebezpieczeństwa, że szybko się znudzą, lub wraz ze zmianą wnętrzarskich trendów przestaną być atrakcyjne. Ta kolekcja się nie zestarzeje.

Wracając do stołu to posiada on fakturę przypominająca naturalne drewno, a łatwość z jaką się rozkłada była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Robiliśmy nawet próby, czy można to zrobić jedną ręką (Spoiler alert – można).

Nad stołem wisi duża bambusowa lampa, która dobrze doświetli blat i jest jednocześnie dekoracją. Dekoracją jest również faktura ściany w tym miejscu – to listewki przyklejone w geometryczny wzór i pomalowane na ten sam kolor co reszta pomieszczenia. Rozwiązanie tanie, ale niezwykle efektowne.




Meble

Przy aranżacji wnętrza mogłam wybrać dowolne meble z asortymentu Meble Wójcik i pierwszą kolekcją jaka wpadła mi w oko było Fribo. Elegancka, prosta forma, którą z powodzeniem można zastosować w różnych pomieszaniach. Nie przytłacza, jest dostępna w dwóch kolorach, co daje duże możliwości aranżacyjne. Właśnie od połączenia dwóch kolorów wyszłam przy tworzeniu projektu. Trochę na zasadzie przeciwieństw układając stół w kolorze drewna, na tle białych witryn. Podobnie zrobiłam w części dziennej, gdzie komody kontrastują ze stolikiem.

Jednak nie mamy wrażenia, że coś się „gryzie” bo meble mają ta samą formę. To trochę jak zabawa klockami Lego, gdzie możemy dowolnie zestawiać ze sobą pasujące do siebie części, jednak dzięki różnej kolorystyce zawsze otrzymamy nowy, ciekawy wzór.

Sama jestem zaskoczona błyskotliwością powyższego porównania, tak bardzo, że teraz powinnam przejść do szczegółów technicznych, by nie odpłynąć w samo zachwycie. Za co pokochacie kolekcję Fribo:

- fani funkcjonalności za prostą formę, która sprawdzi się w każdym pomieszczeniu,

- minimaliści za bezuchwytowe fronty,

- zbieracze za szuflady z pełnym wysuwem, które dają pełny dostęp do wszystkich skarbów,

- miłośnicy rodzinnych spotkań za rozsuwany i wygodny stół, który pomieści całą rodzinę,

- nocne marki za podświetlaną witrynę,

- mieszkańcy bloków za dopasowane do mieszkań gabaryty.

 

 


Opisałam już założenia projektu, idee jakie przyświecały mi podczas wymierania mebli i dodatków. Wiecie, że mocno skupiłam się na dwóch elementach – funkcjonalność i wrażenie przytulności wnętrza. Jestem bardzo zadowolona z projektu, który może być inspiracją również dla Ciebie.

I tak oto przeszliśmy do najważniejszej części – Twojej opinii. To zawsze klient jest najważniejszy i mimo, ze brzmi to jak słaby slogan reklamowy, to to główna zasada jaką kieruje się każda firma. Razem z Meble Wójcik stworzyliśmy przestrzeń, która w zamyśle może być inspiracją, drogowskazem przy projektowaniu własnego wnętrza. Jego elementy można dowolnie przenosić do własnych czterech ścian. Jesteśmy więc bardzo ciekawi, choć z lekkim niepokojem zadaję to pytanie, to muszę:

Jak Ci się podoba? 



Viewing all 103 articles
Browse latest View live